Witajcie ponownie!
Piszę ten post prosto ze słonecznej Chorwacji, gdyż dziś jest dla nas wyjątkowy dzień.Dokładnie rok temu w naszym domu zawitała Fifi. Był to dla mnie okres nerwów, płaczu i zgrzytania zębów. Chciałam przybliżyć Wam trochę historię, jaka tyczy się mojego pół-jamnika.
27 sierpnia 2015 roku znajoma przywiozła mi znajdę z Jury Krakowsko-Częstochowskiej, była to nasza wspólna decyzja przez, którą ostatecznie zerwałyśmy kontakt... no ale cóż.. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Owa znajoma poszła na spacer i podczas niego w rowie przy drodze, znalazła wychudzone półżywe psisko, Gdy zauważyła, że pies jeszcze żyje przyniosła mu jedzenie i picie, a następnego dnia kundel doczołgał się pod dom dziewczyny. W tym momencie do akcji wkroczyłam ja :) Na bieżąco byłam telefonicznie informowana co dzieje się z psem (kumpela nie miała pojęcia co ma robić, więc instruowałam ją, jak postępować gdy znajdzie psa). Ostatecznie mała została przywieziona do mnie i tu zaczął się caały cyrk..
Krzyki i łzy były moim towarzyszem przez następne dwa tygodnie. Jak możecie podejrzewać rodzice byli źli.. nie, nie oni byli wściekli do granic możliwości, ale na szczęście teraz nikt z nas nie żałuje :)